W laboratorium alchemika

Zamiast wstępu
Tą sesję w przeprowadziliśmy na samym początku marca i wtedy pomysł na zdjęcia z damą alchemikiem wydawał mi się oryginalny i zabawny; raptem 28 dni później, takie zdjęcia mają już zupełnie inny wydźwięk. Z jednej strony, mój pomysł przestał być rozrywkowy, z drugiej jednak – ta sesja jest bardzo optymistyczna, gdyż moja pani doktor na powiększenie rodzinnego majątku znalazła sposób rodem z filmów science fiction. A w dzisiejszej rzeczywistości pozytywny przekaz z laboratorium wydaje mi się podwójnie cenny.

Pomysł na sesję

Bezpośrednią inspiracją do sesji była książka, którą podczas wiosennych porządków znalazłem w domowej biblioteczce: „Poszukiwacz złota: Powieść z dziejów polskiej alchemii„. Nie pamiętam, ile miałem lat gdy czytałem ją po raz pierwszy; może dziesięć? Pożółkłe kartki bez okładek, bez kilku pierwszych i ostatnich stron. Pamiętam, że wtedy pochłonąłem ją błyskawicznie. Prócz emocji związanych z intrygą, płaszczem i szpadą zapamiętałem zwroty „alchemik„, „Sędziwój„, „Seton„, „tynktura” i rzecz jasna „kamień filozoficzny„.

Z perspektywy czasu wątpię, by było to arcydzieło literatury, ale gdy spotykasz się z taką tajemnicą w bardzo młodym wieku, wszystko odbierasz inaczej. Wydawało mi się, że o książce szybko zapomniałem, ale zasiane ziarno alchemii wybuchło potem ze zdwojoną siłą; w piątej klasie podstawowej miałem już swoje domowe laboratorium i przerobiłem wszystkie zadania z podręczników chemii do klasy siódmej i ósmej (wiecie, czasy były przed gimnazjalne). I nie mogłem doczekać się lekcji chemii!

I wracając do pomysłu na sesję: Chciałem zrobić zdęcia w nowoczesnym, czystym i sterylnym laboratorium, jednocześnie pokazując tajemnicę i emocje pierwszych odkrywców, alchemików.

Tak się złożyło, że jedna z moich modelek jest faktycznie naukowcem, biologiem molekularnym, z zupełnie innego źródła uzyskałem dostęp do laboratorium, dlatego nie czekając, zwołałem do pomocy zaufaną ekipę i wczesnym popołudniem rozkładaliśmy sprzęt fotograficzny w otoczeniu alembików i retort, to znaczy – erlenmajerek, termocyklerów, wytrząsarek i dygestorium.

Wymyśliłem sobie postać, panią doktor Polinę Sędziwój, której uniwersum istnieje gdzieś pomiędzy doktorem Frankensteinem Mary Shelley a naszą noblistką, Marią Skłodowską Curie. Dałem jej nazwisko słynnego, polskiego alchemika i prekursora współczesnej chemii – Sędziwój. Cała reszta historii, którą opowiadam na filmie, zwłaszcza ta o pochodzeniu nazwy Złotoryja – jest zmyślona, a w zasadzie improwizowana na poczekaniu. Zresztą widać te momenty, w których gubię koncept, ale mam nadzieję, że Was rozbawiłem 🙂

Przygotowania do sesji

Jak wygląda klasyczne laboratorium wiem doskonale, gdyż moja przygoda z alchemią nie skończyła się na domowym eksperymentowaniu, ale nie miałem okazji zobaczyć wcześniej miejsca, w którym przyjdzie nam wykonywać zdjęcia. Współczesne laboratoria są jasne i czyste; o ile pracuje się tam wygodnie, nie są przesadnie fotogeniczne. Dlatego układając w głowie plan sesji, założyłem kilka bezpiecznych ujęć, raczej wąskich niż szerokich.

A skoro wąskie kadry – pomyślałem o portretowych obiektywach; podczas rozmowy z załogą Olympus Polska zasugerowano mi, prócz obowiązkowego obiektywu 45mm ze światłem 1.2 z serii PRO również klasykę portretu ze stajni M.Zuiko Digital, czyli 75 mm ze światłem 1.8.  Na matrycy mikro 4/3 są to kolejno odpowiedniki 90 i 150 milimetrów na tzw. „pełnej klatce”.

Pod kątem filmowania sesji pomyślałem również o szerszych obiektywach i drugim body, więc gdy wyruszyliśmy na sesję miałem ze sobą trzy aparaty marki Olympus i cały zestaw obiektywów M.Zuiko Digital do nich.

Tutaj muszę wspomnieć, że byłem ciekawy i bardzo chciałem przetestować nowy, maleńki aparacik Olympusa, ale moja Małgosia błyskawicznie polubiła się z nim do tego stopnia, że praktycznie nie wypuszczała go z rąk. Małgoneta ma awersję do lustrzanek, nigdy nie mogłem doprosić się, bo zrobiła foty z bekstejdżu naszym Nikonem; wg niej, lustrzanki są za duże, za ciężkie, za niezgrabne. Maleńki aparacik z ruchomym ekranem, błyskawicznie ostrzący na twarz czy wybrany obiekt spodobał jej się niezmiernie i gdy prosiłem „dej piątkę, dej” zostałem tylko elegancko ofuknięty „phy, zapomnij!”

Jeśli szukasz aparatu sprawnie działającego również w trybach automatycznych dla osoby z małymi dłońmi – E-M5 mark 3 będzie doskonałym wyborem.

Dlatego zdjęcia, które porobiłem i finalnie Wam pokazuję pochodzą z Olympusa E-M1 X, a film, który możecie zobaczyć na moim kanale Youtube i wszystkie zdjęcia bakstejdżowe w tym wpisie zostały wykonane Olympusami E-M1 mark 2E-M5 mark 3 przez Mateusza i Małgonetę.

Oświetlamy plan zdjęciowy

Aparaty są ważne, obiektywy jeszcze ważniejsze i o ile nie można porównywać fotografowania starą lustrzanką do komfortu i wygody nowoczesnych bezlusterkowców, to wszystko sprowadza się do zarejestrowania obrazu na matrycy. A ten zależy tylko od tego, jak oświetlona będzie scena, którą fotografujemy. Aparaty z obiektywami miałem w jednej, średniej wielkości torbie, za to sprzętu oświetleniowego tyle, że we troję ledwo to nieśliśmy.

Byśmy się dobrze zrozumieli – nie potrzebujesz tyle sprzętu, by zrobić interesujące zdjęcie; takie możesz zrobić również przy świetle zastanym.

Ja jednak lubię fotografować na swoich warunkach: wtedy, gdy ja chcę, w sposób, w jaki ja chcę, dlatego na sesję w laboratorium zabrałem naprawdę spory zestaw mobilnych lamp błyskowych Quadralite:

  • Atlasa 400 PRO TTL, który był moim światłem głównym;
  • trzy Reportery 200 TTL, które tworzyły klimat na zdjęciach;
  • dwa Strobossy 60 (których finalnie nie użyłem);
  • i maleńką lampę Stroboss 36 która po założeniu pomarańczowej folii okazała się kluczowym, dla całej sceny, światłem.

Moja modelka, to znaczy doktor Polina Sędziwój, siedziała przy laboratoryjnym stole i zadając stosowne ingrediencje dosłownie powiększała rodzinny majątek. Specjalnie dla nas dokonała pokazu na maleńkim hamburgerku, który zmienił się w dużego, pełnowymiarowego hamburgera. Na zakończenie usłyszeliśmy, że

„Nic nie stoi na przeszkodzie, by w ten sam sposób powiększać również inne przedmioty, nie tylko organiczne”

Budujemy klimat światłem i kolorem

By uzyskać stosowny klimat – dalej laboratoryjny, ale z mocnym akcentem tajemnicy – użyłem w sumie pięciu lamp błyskowych. Opisuję je w tej samej kolejności, w jakiej komponowałem plamy światła podczas sesji, bez tego zrozumienie końcowego schematu może być utrudnione.

Światłem głównym był Atlas 400 PRO TTL zamknięty w głęboki softboks paraboliczny, Hexadecagon 90. Zależało mi na pewnej drapieżności w błysku, dlatego użyłem tylko wewnętrznej warstwy dufuzyjnej, a by ograniczyć rozlew światła i naprawdę zaświecić tylko w twarz modelki, na modyfikator założyłem grid. Dlatego zdjęcie pustej sceny tylko ze światłem głównym jest wyjątkowo mało atrakcyjne – po prostu światło główne mija plan zdjęciowy na wysokości głowy modelki, a gdy tej zabrakło – ledwo muska stół.

Światło główne - bez modelki nie wygląda spektakularnie
Światło główne – bez modelki nie wygląda spektakularnie

Drugim światłem, w kontrze do głównego, był Reporter 200 TTL zamknięty w standardowym reflektorze, z założonymi na niego wrotami z gridem i pomarańczową folią. Wrota są ustawione w taki sposób, by skierować światło głownie na stół a ograniczyć jego rozlew w innych kierunkach.

Drugie światło na planie, tzw. "Kicker Light"
Drugie światło na planie, tzw. „Kicker Light”

Trzecim światłem, a w zasadzie światełkiem był Stroboss 36 również z założoną pomarańczową folią. Ten maleńki spedlite leży na blacie, mniej więcej pół metra za podstawką na automatyczne pipety i podkreśla laboratoryjny charakter sceny.

Trzecie światło - najmniejsza lampa, najbardziej widoczna.
Trzecie światło – najmniejsza lampa, najbardziej widoczna.

Czwarte światło, to bardzo cienka smuga błękitu padająca na stół z naszym preparatem. By uzyskać takie skupione i mocne światło, użyłem Reportera 200 TTL zamkniętego w spot SN 5000; to modyfikator z parą soczewek, którymi można ogniskować światło we właśnie taką skupioną wiązkę. By światło nabrało interesującego mnie kształtu użyłem gobo, które jak zwykle, wyciąłem z kartonu tworząc przesłonę z jedną, dosyć wąską, pionową szczeliną.

Czwarte światło: wąska smuga chłodnego błękitu ze spota.
Czwarte światło: wąska smuga chłodnego błękitu ze spota.

Piątym światłem był kolejny Reporter 200 TTL ustawiony wysoko nad stołem i skierowany w dół. Jego zadaniem było wydobyć formę i kolor dwóch szklanych kolb z kolorowym płynem, które stanowią trzeci plan na zdjęciach, dlatego na standardową głowicę Reportera 200 założyłem dedykowane im wrota, grid oraz czerwony filtr.

Piąte światło: podkreślenie tła czerwonym blaskiem.
Piąte światło: podkreślenie tła czerwonym blaskiem.

Wszystkie te lampy wygodnie kontrolowałem z poziomu nadajnika Navigator X2 który miałem ustawiony w trybie „wielu fotografów”, bo Mateusz równolegle fotografował swoim zestawem Canona.

Quadralite Navigator X2 w trybie "wielu fotografów".
Quadralite Navigator X2 w trybie „wielu fotografów”.

Podsumowanie

Przed każdą sesją planuję ujęcia; może nie wszystkie, ale na pewno dużą część. Podczas kreatywnej sesji pojawia się jednak tyle okazji do naginania pierwotnego planu, że głupotą byłoby z tych możliwości nie korzystać. Dlatego fotografujemy nie tylko zgodnie z ustawionym światłem, ale również pod niego, z każdej strony i z różnych wysokości. Podczas sesji budzi się we mnie wewnętrzny głos, który kusi „a gdyby tak tutaj zrobić, to ciekawe, co by wyszło…” Ulegam mu i fotografuję w sposób, o którym wcześniej nie myślałem i czasami, ale na szczęście nie zawsze, okazuje się, że te inne ujęcia należą do moich ulubionych.

Cokolwiek bym jednak nie powiedział na temat sesji, sprzętu i oświetlenia – nic z tych rzeczy nie powstałoby, gdyby nie pomoc mojego zespołu:

Mateusz, bez którego nie byłoby laboratorium a w nim masy sprzętu i naszej wesołej gromadki. Nie wspominając o filmie, który właśnie oglądacie. (Zobaczcie jego Instagram, ładuje tam fajne foty.)

Paulina, która będąc w obcym sobie miejscu potrafiła tam nazwać każdy jeden dziwacznie wyglądający aparat i operowała automatycznymi pipetami sprawniej, niż ja nożem i widelcem. Paulina też jest na Instagramie.

Joanna, która przygotowała stylizację, makijaż i de facto stworzyła moją doktor Polinę Sędziwój. Asia była z nami od samego początku do samego końca czuwając nad szczegółami charakteryzacji. Jej prace możecie zobaczyć na Facebooku oraz na Instagramie.

Małgoneta jest ze mną zawsze, od pierwszego pomysłu na zdjęcia do ostatniego szurnięcia pędzlem przy retuszu; negocjuje, rozmawia, organizuje, czuwa na planie. Bez jej błogosławieństwa w ogóle nie podnoszę aparatu – przybijcie jej serducho na Insta!

Olympus Polska i zwłaszcza Quadralite – bez Waszej pomocy nie miałbym szansy realizowania swoich pomysłów.

Bardzo Wam wszystkim dziękuję!

Sprzęt użyty podczas sesji

Aparaty

Obiektywy

Lampy błyskowe

Modyfikatory

Statywy i akcesoria

2 komentarze W laboratorium alchemika

    • Krzysztof, dziękuję Ci za komentarz. To prawda, przygotowanie takiej sesji wymaga znacznie więcej pracy, niż proste zabranie modelki w plener – dlatego zawsze działamy w zespole 🙂 Ale gdy już się ogarnie temat, jaka satysfakcja! Gorąco polecam takie przedumane sesje, ja bardzo się przy nich realizuję i spełniam 🙂