Zamiast wstępu
Wczesnym latem, praktycznie jednocześnie, dwoje moich znajomych podesłało mi linki do wpisów blogowych dwóch różnych fotografów; obaj ci fotograficy zrobili i opisali sesje ślubne w wyjątkowym miejscu - opuszczonej szklarni. Ta na wpół zrujnowana konstrukcja za każdym razem była opisywana, jako wyjątkowo klimatyczne miejsce, a jej lokalizacja trzymana była w tajemnicy. Akurat tak się złożyło, że mieliśmy z Mateuszem do zrobienia sesję dla pary, dlatego niewiele myśląc postanowiliśmy - zrobimy naszej parze sesję w opuszczonej szklarni!
Tym razem, dla odmiany, nie będzie o retuszu, color gradingu, nie będzie schematów; tylko sympatyczne wspomnienia z wyjątkowego popołudnia. (Schematy będą, tylko na Instagramie.)
Tajemnicza opuszczona szklarnia
Nie trzeba być hakerem, by odnaleźć to tajemnicze miejsce. Kwadrans detektywistycznej roboty i jak po nitce do kłębka, po kolejnych śladach, wpisach i #hasztagach trafiliśmy gdzie trzeba. Wszystko mieliśmy wcześniej przygotowane, dlatego ustaliliśmy tylko marszrutę z naszą parą i wczesnym, piątkowym popołudniem ruszyliśmy. Zabraliśmy ze sobą podstawowy rynsztunek plenerowy, czyli aparaty z obiektywami, lampy błyskowe na baterie, jeden większy i kilka drobnych modyfikatorów, kolorowe folie, pryzmaty, spryskiwacz z wodą i środki na komary.
Na miejsce przybyliśmy dobrą godzinę wcześniej, niż nasi modele, dlatego mieliśmy spokojny czas, by odnaleźć to opuszczone miejsce. A to wcale nie jest takie oczywiste; można codziennie jeździć drogą 50 metrów od szklarni i w życiu się niczego nie domyślić. Faktycznie - miejsce jest dobrze ukryte. Co prawda wskazanie GPS wskazywało dokładną lokalizację, ale co innego wodzić palcem po mapie, a co innego przedzierać się po chaszczach.
W końcu trafiliśmy na budowlę, a w zasadzie konstrukcję: klaustrofobicznie ciasne, bardzo, bardzo zarośnięte chwastami pomieszczenie ze szkła i stalowych prętów. Weszliśmy tam obaj i stanęliśmy w milczeniu. Mateusz pierwszy zwerbalizował myśli, jakie krążyły nam po głowach - Zajebiście dobrzy musieli być fotograficy, których zdjęcia oglądałem - powiedział rozglądając się na boki. I rzeczywiście. Na zdjęciach widzieliśmy przestronną konstrukcję, wysoką, niczym kościół. A tutaj? Ciasno, ciemno i ponuro. Pojawiło się jednak światełko w tunelu - dostrzegłem przejście; ciemne, ale tutaj wszystko było ciemne. Przeszliśmy tym przejściem, minęliśmy pordzewiałą konstrukcję pieca i wyszliśmy drzwiami po drugiej stronie. No! I teraz byliśmy w szklarni! To była pierwsza niespodzianka.
Lipiec był bardzo suchy tego roku i to było bardzo widoczne - wewnątrz szklarni jest mnóstwo dzikiego krzewu, krzaków i połowa z nich wyglądała jak suche badyle, tylko czekające na to, by wydłubać nam oczy - to była druga niespodzianka, bo spodziewałem się takiej samej zieleni jak wszędzie wokół; gęstej, intensywnej, no ...zielonej.
Trzecia niespodzianka czekała na nas na środku tej właściwej szklarni - urocza dziewczyna w czarnej skórze, z tatuażami i białą suknią ślubną w ręku. Do kompletu był również pan młody - oboje wyglądali na równie zaskoczonych, co my. Przywitaliśmy się grzecznie i szybko się okazało, że czekają na swojego fotografa, bo tydzień wcześniej kręcili tutaj film, a dzisiaj umówili się na sesję fotograficzną. Byli tutaj pierwsi, zajęli sobie miejscówkę, więc my wycofaliśmy się trochę do tyłu uzgadniając, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę.
Gdyby ktoś wybierał się do opuszczonej szklarni w sezonie ślubnym, warto wziąć pod uwagę tą kwestię: to miejsce jest oblegane! W trakcie naszej sesji przybyło na miejsce jeszcze dwóch innych fotografów, ale, że wszystko było zajęte, odjechali z niczym. Zaznaczę, że wszyscy byli bardzo profesjonalni i sympatyczni, choć kolejka i zajęte miejscówki na pewno była im nie w smak.
Fotografujemy parę w zrujnowanej szklarni
Słowo "zrujnowana" chyba lepiej oddaje klimat tego miejsca, niż "opuszczona"; duża cześć szyb jest pobita, na części widać wysprajowane bohomazy - i o to można oskarżać lokalnych wielbicieli trunków tanich, ale dziesiątki tubek po wypalonych fontannach dymnych i cała masa innych śmieci to znak, że nie każdy fotograf robiący tutaj sesję myśli o powrocie do tego miejsca. Trochę szkoda, ale cóż, my zaczęliśmy sesję od wysprzątania naszej lokacji i fotografowaliśmy wokół drzewa, które urosło sobie dziko po zachodniej stronie szklarni.
Choć mieliśmy jeszcze ponad godzinę do zachodu słońca, nie było co liczyć na złote promienie wewnątrz konstrukcji; budynek stoi praktycznie wewnątrz lasku, wolny widok jest tylko od strony południowej. Wolny, to znaczy, nie ma tam drzew, jednak przy samej szklarni już rosną wysokie krzaki/krzewy/badyle a dopiero za nimi jest kawałek pola ze złotymi łanami. W tych złotych łanach również odbywają się sesje fotograficzne, widać to po wygniecionych łachach zboża... Rozpoczęliśmy naszą sesję od zdjęć przy na wpół zielonym drzewie, bo - jak pisałem wcześniej - środek szklarni był już zajęty.
Od razu podpowiem: po zdjęcia w zielonych liściach nie ma co jechać taki kawał, można takie zrobić przy każdym innym niewysokim drzewie czy krzewach; to środek szklarni ma "ten" klimat o którym rozpisują się inni fotografujący blogerzy.
Mieliśmy czas, zajęliśmy się fotografowaniem naszej pary. Próbowaliśmy pryzmatu, próbowaliśmy wodnej szprycki, ale najciekawsze efekty uzyskaliśmy, gdy za pomocą Reportera 200 TTL z filtrem Full CTO na okrągłej głowicy imitowaliśmy światło zachodzącego słońca. Pozowałem Kingę i Adama wokół zielonej korony drzewa, a w środku, blisko pnia, na lekkim statywie Verso, ustawiłem światło błyskowe. Takim ciepłym, pomarańczowym światłem świeciliśmy od boku lub tyłu głowy, od przodu, w twarze, świecąc drugą lampą błyskową; Atlas 400 PRO TTL zamknięty w 90 cm głębokim softboksie parabolicznym (Hexadecagon 90) z gridem. Grid założyłem, by zapobiec rozlewowi światła - nie było potrzeby dodatkowo oświetlać uschniętych badyli, które starczały z każdej strony.
Gdy para, którą zastaliśmy wcześniej na miejscu, skończyła swoją sesję, pożegnaliśmy się i zajęliśmy ich miejsce; oni byli fotografowani przy świetle zastanym i skończyli, gdy światło się skończyło, tak po prostu. My ustawiliśmy Hexadecagon 90 z Atlasem 400, Reportera 200 i Strobossa 60 i próbowaliśmy wykrzesać coś jeszcze, choć robiło się ciemno. Ze sprzętem, który mieliśmy, oświetlenie pary modeli nie było problemem - ale przestrzeń i sam klimat miejsca uciekał nam bardzo szybko.
Pro tip dla tych, którzy planują podobną sesję: lepiej przyjechać wcześniej, niż później.
Mieliśmy jeszcze trzy fontanny dymne: jedną niebieską i dwie czerwone, które bardziej świeciły, niż dymiły, ale staraliśmy się i to wykorzystać - zdjęcia z czerwonym blaskiem może nie są słodkie, ale z pewnością mają klimat ;)
Podsumowanie
W skrócie: narzeczeńska sesja dla pary w opuszczonej szklarni - super sprawa!
Zwykle fotografuję w kompletnie nie interesujących miejscach, dopiero światłem i kolorem buduję klimat fotografii. Tutaj wypadało oddać klimat miejsca, a do tego potrzeba odpowiedniego, zastanego światła. Nie mieliśmy szansy fotografować w sprzyjających warunkach, ale próbowaliśmy wyciągnąć z tego miejsca i momentu tyle, ile się dało. Ci, którzy przyszli po nas nie mieli nawet tej możliwości.
To była wspólna sesja - planowaliśmy ją we dwóch z Mateuszem (koniecznie zobaczcie jego Instagram!) zrealizowaliśmy ją we dwóch, nawet zrzuciliśmy RAW'y do jednego worka, a selekcjonując nie przyglądałem się, które zdjęcie jest czyje - dlatego nawet nie silę się na wskazywanie które zdjęcie który z nas zrobił, i śmiało piszę: to są nasze zdjęcia.
Co warto ze sobą zabrać na taką sesję: lampa błyskowa z mobilnym modyfikatorem to oczywista podstawa. Dwie dodatkowe lampy jako kontry mogą się przydać, ale jeśli jest więcej światła zastanego, nie są koniecznością. Pryzmat, koraliki czy co tam lubicie zawiesić przed obiektywem - oczywiście. Dużo miejsca nie zajmują, a mogą się przydać. Za to z pewnością warto ze sobą zabrać jasne, szerokie obiektywy! I to szersze, niż zwykle używacie; 24 mm zamiast zwykłych 35 mm pozwoli pokazać rozmiar i rozmach miejsca, które w zasadzie aż tak wielkie nie jest.
No i środek na komary...
Zdjęcia, które wyretuszowałem a które pokazuję w galeriach pochodzą od dwóch fotografów, z dwóch różnych aparatów i pięciu różnych obiektywów. Ciekawy jestem, czy rozpoznacie i odróżnicie fotografie z matrycy full frame od tych z mikro 4/3 ;)
Sprzęt którego użyliśmy na tej sesji
Aparaty:
Canon 6D
Olympus E-M1 mk2
Obiektywy:
Canon EF 24-70mm f/2.8L USM
Olympus M.12-40mm F2.8
Olympus M.45mm F1.2
Sigma Art 35mm F1.4 DG HSM
Tamron SP 90mm F/2.8 Di VC USD
Lampy błyskowe:
Quadralite Atlas 400 PRO TTL
Softboks Hexadecagon 90
Grid do Hexadecagon 90
Quadralite Reporter 200 TTL
Quadralite Stroboss 60 EVO
Statywy:
Quadralite Air 275
Quadralite Verso 200 CF
Akcesoria:
Reporter 200 TTL Round Flash Head
Round Head Accessory Kit
Zestaw filtrów Parrot
Pryzmat trójkątny (mój ma 15 cm długości, nie widzę go w żadnym sklepie, ale widzę identyczne na Allegro)
Na samym końcu delikatna przestroga: do szklarni wiodą wydeptane dokumentnie ścieżki, jeśli już człowiek wie, gdzie patrzeć, nie można ich nie zauważyć. Jednak stawiajcie stopy ostrożnie: na ścieżce można się potknąć wsadzając nogę w dziurę starannie przykrytą workiem foliowym. Chciałbym wierzyć, że to wiatr przywiał tego śmiecia w to miejsce, ale jakoś nie wierzę :/