logo

Baletnica i fontanny dymne

Zamiast wstępu
Zapytam: czy będąc fotograferem, lubicie oglądać i/lub słuchać o tym, jak planują i jak przebiegają sesje innych fotografów? Ja, przyznam się – uwielbiam! Z takich, choćby fragmentarycznych urywków, można się dowiedzieć więcej, niż z artykułów publikowanych przez tych samych fotografów.

A jeśli nie jesteś fotografem: proszę, przeczytaj to, co napisałem niżej. Łatwiej Ci będzie zrozumieć, co dzieje się za kulisami przedsięwzięcia, które dla nieświadomego człowieka wygląda „po prostu cykniemy parę foci”.

Cel

Robicie sesje plenerowe? W gęstej zieleni, w promieniach wschodzącego lub częściej, zachodzącego słońca? A znacie to uczucie, gdy wracając do domu po udanej sesji, otwieracie foty na komputerze i nagle okazuje się, że buzie modeli mają zielony zafarb? Jak może być inaczej – zielona gęstwina, promienie słoneczne przedzierając się przez nią, nabierają zielonkawej tinty. Teoretycznie, fotografując w RAWach, można się tego łatwo pozbyć wykonując szereg, mniej lub bardziej pracochłonnych czynności. I faktycznie, można się tego pozbyć, przynajmniej w większej części – ale, czy nie można fotografować tak, by problem w ogóle się nie pojawił? Są takie sposoby, wymagają troszkę sprzętu i umiejętności, ale rezultaty warte są poświęceń.

Przygotowania

Potrzebowałem przetestować w praktyce czy wiedza, zdobyta na kursach FstoppersCreative Live, sprawdzi się IRL. Czyli tu i teraz, nie na fejsie, a w pobliskim wąwozie. Wymyśliłem sobie, że przetestuję błysk w trybie HSS w świetle przechodzącym przez gęstwinę zieleni. Przemyślałem pobliskie lokacje – jeśli „sesja w chaszczach”, to pobliski wąwóz i jego nasłonecznione alejki. Dlatego, pół godziny przed zachodem słońca wybraliśmy się z Małgonetą na spokojny spacer. Słoneczko sobie zachodziło a my przyglądaliśmy się, gdzie pojawi się interesujące światło. Nasz wybór padł na zakręt alejki przy starym boisku, tuż przy ogrodzonym wybiegu dla piesków. Miejsce spokojne, praktycznie nikogo nie widać, gdzieś daleko dzieciaki kopią piłeczkę, psiarze zgromadzeni w drugim końcu wybiegu, minimum 100 metrów od nas. Co się może stać – myślałem. – Będzie fajnie.

Mamy wybraną lokację, raczej podłą niż spektakularną, ale to rzecz, z której jestem dumny: lubię tworzyć interesujące zdjęcia w podłych lokacjach. Paweł Totoro Adamiec pokazał nam kiedyś, jak się za to zabrać, dobrze zapamiętałem jego lekcję; Paweł jest znakomitym fotografem, a jeszcze lepszym pedagogiem.

Teraz wybór modelki. Teoretycznie, mógłbym stanąć na tym zakręcie, w cieniu tego drzewa, ustawić aparat na statywie, wyciągnąć pilocik i cyknąć foteczkę. Pewnie, że mógłbym, tylko jaka z tego frajda i kto będzie chciał oglądać mój uśmieszek?

Myślmy jak fotograficy – skoro jest ambitny zamiar, niech za nim idzie przyzwoita realizacja!

Co takiego sprawi, że przeciętny, wręcz byle jaki zakręt, sąsiadujący ze starym, wylanym tanim asfaltem boiskiem i zielonym, tandetnym ogrodzeniem może wyglądać atrakcyjnie? Wiadomo, piękna dziewczyna, która potrafi stanąć w intrygującej pozie. I dodajmy do tego coś, co dobrze wygląda pod zachodzące słońce. Czyżby fontanna dymna? „Czyżby czyżyk?” (suchar taki, wygooglajcie). A wiadomo, że jak fontanna dymna, to ballerina. Czy znamy jakąś ballerinę? No, ba! Piszę zatem do Agaty Grabałowskiej i tłumaczę, że tutaj pomysł taki, by kilka fot porobić w scenografii przeciętnej, ale zrobimy tak, by było dobrze. Agata, będąc osobą przesympatyczną i wyrozumiałą, szybko dopytała o kilka szczegółów i w zasadzie umówiliśmy się z dziś, na jutro.

Nie próbujcie tego w domu! Im więcej osób angażujecie w swoje przedsięwzięcia, tym większy margines czasowy musicie ustawić – praktycznie nie da się umówić w kilka osób „na jutro, na 18”. Mi się udało, ale ja w ogóle mam szczęście do sympatycznych ludzi 🙂

Ustalamy z Małgonetą plan sesji; nigdy nie idziemy na improwizowane zdjęcia. Zawsze najpierw poznajemy modela, zwiedzamy wspólnie lokację, przeglądamy garderobę, omawiamy pozy i kadry w konkretnych lokacjach.

Wracamy do przygotowań z Agatą; nasza modelka przesłała nam serię selfiaczy w kolejnych outfitach, wspólnie je potem oglądamy i mówimy: to weź, tego nie, bo nie będzie grało w tej lokacji, w tych kolorach. To też jest dosyć śliski temat, często poruszany na amerykańskim Youtubie: jak poprosić, często zupełnie obcą dziewczynę: prześlij mi swoje zdjęcia w kusym stroju? No paragraf, jak nic. Amerykanie stosują tutaj metodę „prześlij mi fotografię zestawów ubrań ułożonych na podłodze lub łóżku”. Mogę od razu powiedzieć, że to słaba metoda; podobnie, jak oglądanie butów na zdjęciach produktowych a na własnej stopie – kompletnie inne doświadczenie. Z Agatą zdecydowaliśmy się na czerwony kostium z czerwonymi, siateczkowymi rękawami, który wg słów Agaty „robi robotę”. Do tego dołożyliśmy czarną, baletową spódniczkę i ten zestaw faktycznie zrobił robotę!

Nasza współpraca nie byłaby pełna, gdyby zabrakło kogoś, kto potrafi ze zwykłej sytuacji wykręcić przyjemne wideo, a że nie znam nikogo bardziej kompetentnego niż @iwannaflysohigh, piszę do Mateusza, melduję o poczynionych krokach i zapraszam na wspólną akcję. Mateusz, równie wyrozumiały co Agata, krótko podsumował „baletnicy przed obiektywem jeszcze nie miałem, będę”. W jego przypadku takie słowa są wystarczającą gwarancja obecności i dobrego filmu, więc zacieramy ręce!

Mniej więcej w tym samym momencie wymieniam uwagi z koleżanką z Grupy Fotografów Lubelskich, Igą https://www.facebook.com/igafotografuje/ która planuje sesje z „naszą” Agatą dzień później. Wymieniamy uwagi co do miejscówek, akcesoriów, metod i technologii fotografowania; podziwiam i szanuję Igę za pomysł fotografowania z fontannami dymnymi pod Centrum Spotkania Kultur przy zachodzie słońca! Cóż za brawurowy pomysł! Przyjmujemy zakłady, czy patrol policji będzie zmuszony je zwinąć po 10 czy po 15 minutach? Iga tonuje pomysły, zamiast efektów stawia na koncepcję i wiele lokacji, wiem, że będzie fajnie. Na dole znajdziecie link do wyników jej sesji, warto zobaczyć, bo ma zjawiskowe kadry!

Przed sesją

Fotograficzne banały, ale jak bardzo ułatwiają życie!
1. Sprawdzić, czy karta pamięci, z której zgrywałem ostatnią robotę jest w aparacie? A druga?
2. Baterie w aparacie naładowane? Ta w gripie też?
3. Obiektywy są czyste? Żadnych rys, kurz przedmuchany, silniki sprawne?
4. Lampy błyskowe. Kompletne? Sprawne? Baterie naładowane? Również te dodatkowe? Wiem, że nie będę ich używał, ale czy na pewno naładowane?
5. Trzy lampy, to trzy statywy. Spakowane? Wszystkie śrubki i pokrętła na swoim miejscu? Kluczyk do tych śrubeczek jest w woreczku z akcesoriami „może się przydać”?
6. Akcesoria: Światło główne, kontra, kolorowe żele? Będziemy focić pod zachodzące słońce, więc na pewno użyję głowicy Quadralite TwinHead s-holder łączącej dwie lampy Reporter 200 TTL w jedną, dwa razy mocniejszą jednostkę. Na wszelki wypadek dodatkowy uchwyt na lampę błyskową.
7. Modyfikatory. Na światło główne głęboki, 90 cm paraboliczny softboks z tylko wewnętrznym dyfuzorem, wrota na kontrę. Wszystko działa? Sprawdzam, działa.
8. Szaliczek, który planujemy wykorzystać podczas sesji z naszą baletnicą.
9. Mata ze sklepu ogrodniczego, bo przecież będę siedział czy leżał na asfalcie szybciej, niż o tym pomyślę.
10. Mateusz dzwoni, że ma już przy sobie fontanny dymne i jedzie nam na spotkanie.

Wszystko to pakujemy w torbę sportową i kilka pokrowców, które zakładamy na ramiona i ruszamy na miejsce zbiórki, czyli taras przez klubiem K1 Fighting Center.
Na miejscu, przeglądamy outfity, które na wszelkie wypadek przyniosła Agata. Małgosia maszeruje z naszą modelką do damskiej szatni, gdzie dziewczyna się przebierze w kostium i okryje sweterkiem, w którym zamierza maszerować na lokację. Warto widzieć twarze naszych kolegów z siłowni, gdy odprowadzają wzrokiem idące przez siłkę obie dziewczyny. „Jakie sztuki i znowu Piter!” Nic, tylko zostać fotografem 😉
Docieramy na miejsce, Mateusz czeka ze swoim zestawem do filmowania, spokojnym uśmiechem i paczką kolorowych dymów.

Sesja

Rozkładanie sprzętu jest proste, choć wymaga uwagi; w torbach przynieśliśmy więcej pieniędzy, niż kosztuje rodzinne auto w salonie, jesteśmy w publicznym miejscu, ludzie chodzą alejką, trzeba na wszystko mieć oko. Na wprost po prawej, tuż przy boisku, na ławeczce siedzi chłopak, czyta książkę. Nie wygląda na kłopot, przestaję go obserwować, ale on, od czasu do czasu zerka na naszą modelkę, przebierającą się w zasłonce z szala i blendy. Chłopak siedzi dokładnie z tyłu naszej zasłonki, więc ma, nazwijmy to niezakłócony widok na tył naszej ekipy.

Patrzę i szybko kalkuluję: słońce jest w tym miejscu, cień drzewa jest tutaj, za kwadrans będzie tutaj, a za pół godziny być może tutaj. Trzeba być czujnym i szybko reagować. Ustawiam Agatę w cieniu drzewa, słońce świeci jej w plecy, ustalamy pierwszą pozę, próbuję wizualizować swój pomysł naszej baletnicy; próbowaliście kiedyś pokazać baletnicy, jak ma zatańczyć? Mateusz, rzecz jasna, swoim czujnym okiem to złapał i sfilmował. Zobaczycie to na filmie, ale jak ktoś się zaśmieje w komentarzach…

Agata raz po razie wykonuje zawodowo przygotowany ruch, Małgoneta udaje letni wiatr, który rozwiewa granatowy szal. Raz, drugi, piąty, mamy to ujęcie. Szykujemy się do ujęcia z fontanną dymną. Omawiamy szczegóły akcji – fontanna dymi ok 50 sekund, więc nie będzie czasu na wymyślanie póz, gestów czy zachowań, to trzeba obmyśleć wcześniej. Układamy i ćwiczymy choreografię. Jak dobrze mieć do czynienia z zawodową tancerką, to ułatwia mnóstwo rzeczy! Agata łapie w lot nasze oczekiwania, ćwiczymy raz jeszcze i odpalamy niebieską fontannę dymną. Wszyscy na swoich miejscach, skupieni na robocie do wykonania i tylko kolega na ławeczce zerka z ciekawością, bo nasza baletnica wdzięcznie się do niego wypina. Znaczy, wdzięcznie się do nas pochyla, ale facet siedzi z tyłu sceny, więc ma zupełnie inne widowisko. Ale, trzeba mu przyznać, jest bardzo dyskretny. Zuch chłopak, mało kto ma taką samodyscyplinę! (A może ma taką interesującą książkę, kto wie, nie miałem okazji zapytać). Światła, modelka, akcja!

Lont naszej fontanny dymnej zapalił się, żwawo iskrząc pognał do wnętrza tubki i zgasł. Tak po prostu. Nic się nie wydarzyło. Nothing, ziroł, null. Ech :/

Troszkę osłabieni wyciągamy drugą niebieską fontannę. Ale idzie pani z dzieckiem – śmiało, proszę iść 🙂 Uśmiechamy się, bo co mamy zrobić? Jesteśmy w publicznym miejscu, na alejce w osiedlowym parku, każdy może tędy chodzić, nie mamy zarezerwowanych miejsc. Pani przechodzi, kolejna mama przejeżdża z dwojgiem dzieciaczków na rowerkach – maluchy wolałby popatrzeć, co tutaj się dzieje, podobnie jak przechodzące pieski; jak siedzisz na ziemi, to przechodzące pieseczki bardzo chcą się zakumplować. Spoko, uwielbiam pieseczki, dopóki nie liżą obiektywów 🙂 Potem też je uwielbiam, ale trzeba przecierać obiektyw przed kolejnym ujęciem, a to zajmuje czas, a czas to ludzie, którzy maszerują alejką. Nie tylko fotograficy lubią zachody słońca!

Druga fontanna odpala się bez problemów, dymi, aż miło popatrzeć, ale nie mam tego przywileju; jestem #narobocie dym wali, Sigma Art ma problem z łapaniem ostrości. Niby obiektyw w cenie używanego autka, ale weź i złap ostrość na cukrowej wacie, umisz? Pewnie, że nie: żaden obiektyw nie umi 😉 W tym momencie błogosławę tych, którzy sugerowali mi przestawienie AF na „back button”. To działa. Leżąc na asfalcie, naciskam spust migawki, wyzwalam błysk lamp i robię zdjęcie, choć wiem, że nie będzie ostrości na oku modelki. Trudno, może kadr będzie na tyle dobry, by odciągnąć uwagę widza (czyli Ciebie) od oka. Czasami się udaje, czasami nie. Życie.

Fontanna przestaje dymić, Agata zadowolona robi ostatnie pas de chat (to też opowieść na kolejny raz – chcecie? Proszę o wyraźny sygnał w komentarzach), uśmiecha się i podchodzi do nas, by zerknąć na ekranik mojego aparaciku – mamy coś fajnego? Pewnie, że mamy! Ale w tym momencie słyszę alarmujący, kobiecy głos: „proszę pani, proszę pani!”. Jedyną panią w promieniu 50m jest krzycząca i moja Małgosia. Wyczuwam napięcie, więc, jako dyrektor planu, ruszam rozpoznać sytuację. Podchodzę do ogrodzenia wybiegu dla piesków i grzecznie witam się z panią po drugiej stronie. Jako zatwardziały psiarz, jestem całym sercem po jej stronie. Ale w tej chwili jestem też odpowiedzialny za akcję kilkorga ludzi i nie mogę narażać własnej operacji. Uśmiecham się, ale kalkuluję i rozważam możliwe opcje.

– Proszę pana, bo dym leci i ja bardzo proszę, by pan dymił w tą drugą stronę, tutaj są pieski – mówi do mnie średniego wzrostu szatynka. Jej bokserek każdą częścią ciała pokazuje, że on bardzo, ale naprawdę bardzo chce do nas, na zewnątrz. Wystawia język, zęby i różne takie, bardziej lub mniej różowe części ciała.
– Oczywiście – odpowiadam. – Mamy jeszcze jedną fontannę dymną i ja muszę ją uruchomić – spokojnie tłumaczę pani od pieska, licząc na to, że będzie równie wyrozumiała, jak ja. – Taka fontanna dymi przez 50 sekund, rozwiewa się i już składamy sprzęt. – Próbuję uspokoić, bo widzę i czuję, że nie bardzo jest do kogo mówić.
– Ale dym wieje w tą stronę – kontynuuje brunetka. – A tutaj mają jeszcze dwa pieski przyjść i one nie będą się widziały! – Nie ważne co mówię, do pani nie dociera. Szukam w głowie polubownego rozwiązania, bo wiem, że zbyt zdecydowana akcja z mojej strony będzie równoznaczna z telefonem do służb, że „tutaj dymią tak, że pieski się nie widzą”.
– Proszę pani – uśmiecham się czarująco (albo tak tylko mi się wydaje, bo sytuacja robi się ciepła) – ja zostałem wynajęty do wykonania pewnej pracy. Muszę ją wykonać, a im szybciej ją wykonam, tym szybciej stąd znikniemy. Mamy w planie jeszcze tylko jedną fontannę dymną – powtarzam się, wiem, ale interlokutorka tego wymaga. – Pięćdziesiąt sekund dymu i już nas nie ma. Proszę zobaczyć, tego dymu już nie ma. Uśmiecham się jeszcze raz do pani, ale pani patrzy w ziemię a nie na mnie.
– Ale tamte dwa pieski mają alergię na różne takie i nie wolno im dymić. – Pani jest nieubłagana. Pomyślałbym „madka” a nie psiarz, ale może się wiele zmieniło od czasu naszych spacerów, z własnym piesełem? Patrzę na jej bokserka, który dokazuje przy furtce i nadal bardzo, ale to bardzo chce do nas. Przyjmuję taktykę psiego stada, stawiam się w pozycji samca alfa i spokojnie, ale twardo deklaruję: – Proszę mi dać dwie minuty, 50 sekund dymu, minuta na rozwianie. Nikt nie dostanie alergii, nasze fontanny mają europejski certyfikat bezpieczeństwa T1, ja muszę wracać do pracy, życzę pani miłego dnia.

Odwracam się od pani, której bokserek każdą częścią ciała krzyczy „chcę na pomocnika!”, szybkim krokiem wracam do swojej ekipy i mówię: robimy i spadamy. Każdy wie, co ma zrobić, uruchamiamy pomarańczową fontannę, zaczynamy spektakl. Pomarańczowa fontanna, dwa razy droższa od poprzedniej, niebieskiej, za wszelką cenę stara się udowodnić, że jest warta swojej ceny. Dym jest gęsty, bardzo. Bardziej nawet, niż emocje bokserka za bramą dwadzieścia metrów dalej. I dymi, dymi i nie ma zamiaru przestać. Zadymiliśmy pana z książką, zadymiliśmy boisko, zadymiliśmy alejkę – wiatr nam sprzyjał i nie zadymiliśmy wybiegu dla piesków. Ale to było tylko szczęście, dymu było tyle, że sami się trochę przestraszyliśmy. Ale zdjęcia! Zdjęcia jakie wyszły!

Zdjęcie Mateusza wyjątkowo spodobało się na lubelskich instagramach, co więcej – zapewniło mu wejście do finału konkursu Olympusa!

Jestem dymny z naszej akcji.

Wnioski i uwagi omawiane zaraz po sesji

Pakujemy się szybko, ale starannie, nie zostawiamy na alejce nawet kawałeczka bibuły, czy taśmy klejącej. Zbieramy się i omawiamy sytuację. Jest godzina osiemnasta, jesteśmy umówieni w tym samym składzie na piątą czterdzieści następnego dnia, przed wschodem słońca. Każdy opowiada, co, jego zdaniem się udało, a co można było zrobić lepiej; nie ważne kim jesteś i co potrafisz, zawsze jest coś, co można było zrobić lepiej. Jaki outfit, jakie kadry, jakie kolory? Szkoda, że musieliśmy zwiewać wręcz w popłochu, ale pomarańczowego dymu było naprawdę sporo, a nie wszyscy okazali się tak wyrozumiali, jak pan z ławeczki z tyłu, czytający książkę 😉

Przeglądanie, wybieranie i retusz fotografii

Część, o której rzadko kiedy się mówi: gdy skończy się sesja fotograficzna, zdjęcia nie są gotowe do pokazania, a już na pewno nie są gotowe do oddania klientom.

Tak, jak pół wieku temu, trzeba było oddać film do wywołania, a potem uważnie przeglądać kliszę z technikiem, notującym uwagi fotografa i zaznaczać fragmenty do retuszu, tak dziś, otwiera się surowy zapis z matrycy (piliki RAW), wstępnie wywołuje w odpowiednim software i przechodzi to starannego retuszu, zdjęcie po zdjęciu.

Uwaga dla „nie fotografów”: (w ogóle jakikolwiek dotrwał do tego momentu? Dajcie znać w komentarzach!)

Jeśli widzicie bajkowo wyglądające zdjęcie, to nie dlatego, że jego autor ma drogi aparat.

A przynajmniej nie tylko dlatego: zdjęcia stają się bajkowe, gdy tablet, piórko, procesor RAWów i Phootoshop stają się posłuszne woli fotografa, nigdy wcześniej. Aparat można pożyczyć lub kupić za cudze pieniądze, umiejętności tworzenia fantastycznych fotografii – nigdy.

Po sesji siadam, zgrywam RAWy z karty aparatu na dysk SSD komputera i przeglądam je w software, będącym odpowiednikiem cyfrowej ciemni; odrzucam wszystkie te, które nie są ostre. No chyba, że jest takie, które krzyczy do mnie, podobnie jak ten bokserek przy bramce „Ja, ja! Mnie weź!”. Po sesji z Agatą mam takie jedno – kadrując w dymie, obciąłem stopę baletnicy. Wiecie, co to znaczy obciąć stopę baletnicy? Nie? To macie szczęście 😉

Nasza sesja była szybką sesją, kłapnąłem migawką tylko 150 razy, przecież to miały być tylko testy. Po odrzuceniu zdęć nieostrych, nieudanych bakstejdży, czy klatek w dziwny sposób naświetlonych, zostało mi 120 zdjęć, z których mogłem wybierać. 55 z nich dostało przy pierwszym przeglądzie jedną gwiazdkę, czyli ocenę zapewniającą mnie „coś w tym jest, zobaczy się”. Kwadrans potem miałem 35 zdjeć z dwiema gwiazdkami, czyli takimi, z których w zasadzie każde się nadaje – gdybym liczył klienta od każdego oddanego kadru. Ja nigdy nie oddaję zdjęć „dużo”, ja oddaję tylko te zdjęcia, które moim zdaniem są dobre, takie, z których każde mógłbym opublikować w swoim portfolio. Z tych wszystkich zdjeć wybrałem sześć (6) do retuszu, wszystkie je widzicie w galerii. Czy mogłem pokazać więcej? Pewnie! Czy te inne zdjęcia by coś wniosły? Nie przypuszczam, dlatego nie ma powodu ich pokazywać.

Fragment tylko dla fotografów

To, co było powodem testów, czyli chęć praktycznego sprawdzenia, czy możliwym jest błyśnięcie modelce w twarz na tyle silnym błyskiem, by zneutralizować blask światła naturalnego i jego zielony zafarb od liści – powiodło się. Można wiele zarzucić moim fotografiom, ale nie to, by modelka miała zielony zafarb karnacji. Jestem bardzo zadowolony, nauczyłem się, że dzięki Quadralite Reporter 200 TTL mogę śmiało robić sesję plenerowe, nawet w gęstych, zielonych chaszczach, a twarze modeli będą wyglądały naturalnie.

By tak się stało, nie trzeba posiadać Reportera 200 TTL (lub ich pary, zapiętej w głowicę TwinHead S-Holder), często wystarczy zwykły spedlite typu Nikon SB 910 za jedyne 2 tysiące złotych. Do tego wystarczy nadajnik z TTL i HSS na aparat i kompatybilny odbiornik za 4 stówki i mamy podobny zestaw. Fakt, że w cenie praktycznie dwóch Reporterów 200 TTL, ale jeśli ktoś woli wynalazki z logiem swojej systemowej marki, nic nie stoi na przeszkodzie 😉

Prawie wszystkie zdjęcia wykonałem przy ustawieniach ISO 100, czas kłapnięcia migawki 1/500 s. obiektyw Sigma Art 18-38 F/1.8 ustawiony na 35 lub 24mm

Gdyby ktoś upierał się, że jednak można zrobić takie foty spedlitem, proszę o komentarz – choćby najbardziej zjadliwy, nie pozjadałem wszystkich rozumów, mogę błądzić i się mylić. Ale, jeśli napiszecie tych komentarzy wystarczająco wiele, przygotuję kolejny wpis, gdzie pokażę Wam różnicę w błyskaniu standardowym spedlitem a Reporterem 200 TTL. O wschodzie słońca, w pięknych okolicznościach przyrody, z przykładami z błyskiem/bez błysku. Przecież jak zbierze się taka fantastyczna ekipa, nie można poprzestać na jednej sesji, prawda?

Linki, o których pisałem na samym początku:

Leave a Reply